.

.

piątek, 20 marca 2015

02. Czasem przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie.

Czasem jest tak, że nie potrafimy zapomnieć o przeszłości, która nas śledzi. Dzień w dzień i nie daje nam spać, robi coraz to większe dziury w pamięci i sercu.
Nie różniłam się wcale od innych. Byłam taka sama jak przeciętny Smith. Kiedyś kochałam kogoś. Ale ten ktoś wyjechał, a ja później przeprowadziłam się do Los Angeles. Ale ten ktoś notorycznie nie pozwalał mi o sobie zapomnieć. Jeśli już mi się udawało, nagle dostawałam od niego wiadomość, która powodowała, że wszystkie trybiki w głowie zaczęły na nowo zaskakiwać i pracować, przez co myślałam, wspominałam i serce znów mnie bolało.
Pół godziny zajęło nam umycie podłogi i zamknięcie lokalu. Kiedy jechałam do domu, dostałam smsa od numeru, który nie miał swojego miejsca na mojej liście kontaktów. Od pisałam głupie „kim jesteś”. Odpowiedzi nie dostałam, aż do momentu, kiedy znalazłam się w domu i brałam prysznic. To nie był sms, to był telefon. Byłam w domu, nie miałam powodów do obaw, więc po prostu odebrałam.
- Cześć, księżniczko – usłyszałam i zamarłam. On nigdy nie przestanie na mnie działać w taki sposób. Serce czułam w gardle, a na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Minęło sporo czasu od naszej ostatniej rozmowy telefonicznej i przecież to niemożliwe, żeby w ciągu dalszym miał mój numer. – Jesteś tam?
- Tak, przepraszam… - wydukałam. Z tego wszystkiego aż opuściłam ręcznik i stałam całkiem naga na środku swojej sypialni. Co z tego, że z wieżowca na wprost było mnie widać, bo nawet nie wysiliłam się, żeby zasłonić okna. – Zaskoczyłeś mnie. Skąd masz mój numer?
- Przecież zawsze miałem. Jesteś już w domu, prawda? Starczy ci dziesięć minut na wyszykowanie się i zejście na dół? Czekam w samochodzie na ciebie – powiedział tym swoim spokojnym, głębokim głosem, który jakimś cholernym cudem zawsze do mnie przemawiał. Co Michael by nie powiedział, było prawie święte, a ja nie potrafiłam powiedzieć aż tak stanowczego „nie”.
- Co ty robisz w Los Angeles? – spytałam, schylając się po ręcznik, którym na nowo się mocno owinęłam.
- Opowiem ci o tym, jak się zobaczymy. Załóż coś ładnego, bo zabieram cię na kolację. Więc mam nadzieję, ze jeszcze nie zdążyłaś niczego zjeść – powiedział i nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się. Mój brak sprzeciwiania się względem jego osoby był jedną z moich porażek. Powinnam być bardziej asertywna, ale nie potrafiłam. Do tej pory nie potrafiłam o nim zapomnieć i ciągle wracałam do niego myślami. W końcu to on mi pokazał w najgorszym momencie mojego życia, że jednak można mnie pokochać, że nie jestem taka zła, jak się wydaje. Pokochał mnie, wiem o tym, a ja po prostu… Trzymałam się tego jak idiotka. Zawsze wiedziałam, że jeśli znów będzie nam dane stanąć przed sobą, ja ulegnę – jak zwykle. Odrzuciłam telefon na łóżko, postanawiając, że tym razem nie dam rady się przekonać. Nawet nie chciałam się zastanawiać, skąd, do cholery, zna mój adres. No chyba, że to sprawka wspólnych znajomych, którzy nie potrafili zamknąć buzi na kłódkę. Co też jest w sumie możliwe. Nie wiem, czy minęły dwie minuty, a ja stałam przy komodzie w której trzymałam bieliznę i wybierałam najlepszy czarny, koronkowy komplet, jaki posiadałam. Przecież to było logiczne, jak skończę. Ja byłam na tego człowieka dosłownie napalona. Zawsze. Kiedy z nim rozmawiałam, cieszyłam się jak głupie dziecko. I wiedziałam, że skoro kiedyś nie dostał tego, co chciał – będzie zupełnie inaczej, jeśli tylko uda nam się jeszcze spotkać. Już sama myśl o tym, że zamierzał mnie zabrać na kolację, powodowała jakieś chore skurcze w moim podbrzuszu. Podeszłam do szafy, wyciągając z niej małą czarną. Tak cholernie obcisłą, że zawsze się męczyłam z założeniem jej, ale było warto. Bez ramiączek, prosta, zapinana na plecach, do połowy uda. Na szczęście w kolekcji mojej bielizny miałam całkiem sporo bardotek.
Nie zamierzałam się specjalnie szykować. Po co? To przecież tylko Michael. Zagryzłam wargę, kiedy nakładałam tusz na rzęsy tuż po tym, kiedy delikatnie pokryłam powieki kremowym cieniem połączonym z czarnym, tworząc efekt smoky-eye. Minęło już dziesięć minut, ale nie dzwonił. Najwyraźniej jego cierpliwość była jeszcze większa niż niegdyś.
Czarne, klasyczne szpilki, mała torebka w której mogłam zmieścić wszystko co najbardziej potrzebne. Spryskałam się ulubionymi perfumami i założyłam na siebie płaszczyk. W ciągu dalszym nie było lata i właściwie po raz kolejny naraziłam się na złapanie przeziębienia, ale nieważne. Wszystko robiłam z automatu. I kiedy przypomniałam sobie, że nawet nie zrobiłam nic z włosami, spięłam je w koka, wchodząc do windy. Nie wierzyłam, że to robię, że po raz kolejny ulegam mu. Boże, jak ja chorobliwie tęskniłam z tym człowiekiem. Mike był dla mnie kimś takim, jak dla Lisy Benjamin. Czułam się przy nim bezgranicznie bezpieczna i szczęśliwa. Zagryzłam wargę, patrząc przed siebie z wysoko uniesioną głową. Chciałam mu pokazać swoją pewność siebie, chociaż miałam wrażenie, że niewiele czasu zajmie mu zdominowanie mnie do tego stopnia, że znów będę tą samą Audrey co kiedyś. Wyszłam z apartamentowca i nogi się pode mną ugięły, kiedy zobaczyłam go. Stał oparty o swoje Audi w czarnych spodniach, lekko rozpiętej koszuli i marynarce. Z tym czarującym uśmiechem, błyszczącymi oczami i rękoma w kieszeni. Czułam, jak lustruje mnie od góry do dołu i z powrotem i nie byłam w stanie nawet drgnąć. Zastygłam. Za to on się poruszył. Nie zorientowałam się nawet, a on już szedł w moją stronę. Po chwili poczułam jego usta na swoim policzku i rękę na pasie.
- Piękna jak zawsze. I zawsze ci powtarzałem, że jeśli ciebie nie poznam, to twoje oczy wszędzie będą rozpoznane przeze mnie – mruknął mi do ucha, zahaczając o nie wargami i o mało co nie wymknęło mi się z ust westchnienie. W dodatku zmienił swoje perfumy, używał teraz czegoś od Hugo Bossa. I był jeszcze wyższy. Tak, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, byliśmy młodsi, a on wciąż „dojrzewał”. Jak to facet. Już wtedy był wysoki, ale teraz? Teraz musiał się przychylić do mnie pomimo tego, że miałam na sobie szpilki i, o matko boska.
- Miałeś mi powiedzieć, co ty tu robisz i jakim cudem mnie znalazłeś – powiedziałam, chcąc chociaż zgrywać twardą.
- Byłem w Sacramento, twoja przyjaciółka się wygadała. Wystarczyło ją trochę spić.
- To nie jest moja przyjaciółka, Mike. Jest zwykłą koleżanką i nie powinieneś się tutaj pojawiać, nigdy – powiedziałam, odważając się spojrzeć mu w oczy. To był błąd numer jeden. Jego spojrzenie zawsze źle na mnie wpływało, ale on… On patrzył na mnie dokładnie tak jak wtedy. I zmiękłam. Tak po prostu.
- Nieważne. Pomyślałem, że skoro i tak jestem w Cali, to po prostu cię odwiedzę, może wezmę na kolację. No i zawsze powtarzałaś, że jak się tu w końcu ruszę, to chcesz wyjść ze mną na piwo. To zamiast piwa będzie kolacja. Chodź, już zdążyłem zarezerwować stolik – powiedział i delikatnie mnie popchnął w stronę swojego pięknego, czarnego, sportowego Audi z zeszłego roku. Zawsze wiedziałam, że Michael umie się tak zorganizować, żeby dostać, to czego chce, ale taki samochód? Mieszkał w Nowym Jorku, miał cudowny apartament (Monica – wspólna znajoma – dostarczyła mi zdjęć swojego czasu), do tego ten samochód, fakt, że był cholernie przystojny.
Otworzył mi drzwi i podał rękę, kiedy wsiadałam od strony pasażera. Matko. Ten samochód był przesiąknięty jego zapachem i zapachem papierosów.
- Zacząłeś nałogowo palić? – spytałam, kiedy zajął miejsce kierowcy.
- Jakoś tak wyszło. Wiesz, stresująca praca, życie… Jakoś trzeba sobie radzić. A na pewno to jest lepsze wyjście niż alkohol. Przynajmniej nie zbankrutuję za szybko na fajkach – powiedział wzruszając ramionami. Ruszył. Rozmawialiśmy podczas całej drogi do restauracji i to znów przychodziło tak naturalnie. Chociaż, kiedy używaliśmy komunikatorów, ciężko było nam się dogadać. Myślałam, że ja osobiście już tego po prostu nie potrafię. Miałam wrażenie, że ja po prostu nie umiem już znaleźć z nim żadnego wspólnego tematu, jakkolwiek się dogadać – a jednak. Zaparkował na parkingu należącym do restauracji. W ciągu dalszym byliśmy w centrum Los Angeles, a Michael zachowywał się tak, że ledwo ogarniałam czy to aby na pewno on. Znaczy, on zawsze wiedział jak się zachować, kiedyś był po prostu bardziej nieśmiały, ale najwyraźniej wiele się zmieniło i dopiero teraz widziałam te zmiany. Zagryzłam wargę, kiedy nie pozwolił mi wysiąść samej, a otworzył mi drzwi i podał mi dłoń, na której się wsparłam, by się podnieść. Jak na luty ta noc była naprawdę ciepła i ładna. Niebo było czyste, chociaż nie było tu widać gwiazd przez światła bijące od miasta.
- Nie pojmuję, co ci się stało – stwierdziłam zgodnie z prawdą, kiedy puścił moją dłoń i po prostu szliśmy ramię w ramię.
- Nic.  Po prostu chciałem się z tobą zobaczyć, spędzić jeden wieczór chociaż razem. Mam nadzieję, że jesteś głodna, bo ja umieram już z głodu – powiedział z szerokim uśmiechem i przepuścił mnie w drzwiach i miałam zdecydowanie wrażenie, że patrzy mi się na nogi i tyłek. Co było bardzo prawdopodobne.
Bałam się, że zaraz coś popsuję. Bo chociaż wszystko wyglądało całkiem w porządku i zachowywaliśmy się tak naturalnie i normalnie, ja zaczynałam się stresować, że za krótką chwilę coś zrobię nie tak i wszystko pójdzie się pieprzyć i będę musiała wrócić do domu taksówką.
- Tak, nie jadłam nic od przerwy w pracy – odpowiedziałam, posyłając mu delikatny uśmiech. I zaraz po tym przed naszymi nosami wyrósł kelner.
- Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc? – spytał.
- Mieliśmy stolik dla dwojga zarezerwowany na nazwisko Myers – powiedział brunet stojący za mną. Matko, on dalej był wyższy pół głowy ode mnie i to było coś, czemu nie mogłam się wręcz nadziwić.
- Rzeczywiście. Proszę za mną – powiedział i poprowadził nas do stolika. Michael pomógł mi ściągnąć płaszczyk, który zabrał mężczyzna. Za chwilę inny kelner przyszedł, wręczając nam menu. Ja od razu zajęłam się przeglądaniem go, a Mike siedział i patrzył na mnie.
- Tęskniłem za tobą – skwitował nagle.  I gdybym w tym momencie piła cokolwiek, oplułabym się. Dosłownie. Uniosłam wysoko brew, nie do końca rozumiejąc, co on właściwie ma na myśli.
- Od kiedy ty mówisz takie rzeczy wprost? Nie możesz tęsknić, bo to nic takiego. A właściwie to przecież trudne do wyjaśnienia – powiedziałam, uśmiechając się lekko, jednocześnie cytując jego własne słowa.
- Audrey. Nie gaś mnie, kiedy ja naprawdę chcę porozmawiać. Dobrze wiesz, że rozmowy przez internet nie mają większego sensu. Szczególnie na takie tematy, bo to nie działa, a odległość jest czymś, czego nie idzie przeskoczyć i nie wytrzyma się w żaden sposób.
- Mówiłam, że jestem zdolna poczekać, aż wrócisz.
- Ale nie wróciłem. I nie chciałem żebyś czekała, bo każde z nas ma swoje potrzeby. Spotykałem się z kobietami dla własnego zaspokojenia potrzeb. Ty pewnie spotykałaś się z mężczyznami.
- Nie – przerwałam mu, odkładając kartę na bok.
- Ale mogłaś. Nie wnikam w to, dlaczego tego nie robiłaś, ale nie chciałem cię w żaden sposób blokować.
- Nie blokowałbyś. Wiesz czemu tego nie robiłam? Bo chociaż staram się o tobie zapomnieć, nie potrafię. Po prostu nie umiem tego zrobić, nieważne jak bardzo bym chciała. I też za tobą tęsknię, ale nic się na to nie poradzi. Ty mieszkasz w Nowym Jorku, ja w Los Angeles. Żadne z nas nie chce zmieniać swojego miejsca zamieszkania, bo nam dobrze tu gdzie jesteśmy – powiedziałam, zaciskając usta i otworzyłam kartę, zasłaniając nią swoją twarz. Jeszcze moment, a w moich oczach pojawiają się łzy i Michael zobaczy po raz kolejny, jak słaba jestem i że nie żartuję, mówiąc te wszystkie słowa.
- Mówiłem, że to jest trudne. Nie możemy być razem przez odległość, mieszkamy w dwóch różnych Stanach, na dwóch różnych końcach USA.
- Nie chcę być z tobą – powiedziałam, tym razem na niego nawet nie spoglądając.
- To czego chcesz? I patrz na mnie, a nie na kartę – zwrócił mi uwagę.
- Nie mów mi, do cholery, co mam robić – powiedziałam zbulwersowana tym faktem. – Chcę jedynie wyjaśnienia tego całego syfu i ogarnięcia jakkolwiek tej całej sytuacji. Zakończenia spraw między nami, odcięcia się i tego, żebym mogła w końcu zapomnieć. Tego dokładnie chcę. Bo przez ciebie nie mogę ogarnąć swojego życia na tyle, by stworzyć z kimś związek. Potencjalnych partnerów miałam więcej niż ty dziwek w swoim życiu, a wciąż jestem sama, bo ty mi nie dajesz spokoju, do cholery. Jestem zmęczona naszym niezdrowym kontaktem, który nie raz ani nie dwa uratował mnie od przepłakania nocy tylko i wyłącznie dlatego, że rozmowa z tobą działa na mnie tak kojąco jak na wielu ludzi sen. Pojmij w reszcie, że jestem zmęczona życiem takim, jak mam teraz z tobą gdzieś w powietrzu.
- Audrey… Posłuchaj mnie uważnie – zaczął i nagle poczułam, jak zamyka moją dłoń w swoim silnym uścisku. – Chcę ciebie. Zawsze chciałem. Chodzi po prostu o to, że każde z nas ma swoje życie i albo jedno pójdzie na kompromis i odejdzie od swoich marzeń, pragnień, albo faktycznie lepiej będzie pozbyć się kontaktu.
- Na mnie nie licz. Byłam zdolna to zrobić kilka lat temu. Teraz to nie ma sensu. Nie rzucę pracy…
- Która cię męczy – wtrącił, a ja wywróciłam jedynie oczami.
- Nie zostawię tutaj przyjaciół, mieszkania po to, żeby wynieść się do Nowego Jorku, w którym zmęczą mnie pory roku.
- Przecież tu też są.
- Ale tu nie pada śnieg i jest mi z tym wspaniale. Nie wiem, po co się do mnie odzywałeś, po co na nowo nawiązywałeś kontakt, po co dzwoniłeś i po co zabrałeś mnie na tę kolację, chociaż to w ciągu dalszym jest tak samo bez sensu, jak było, bo nic się nie zmieni. Każde z nas powinno w końcu pójść w swoją stronę i dać sobie spokój z tym wszystkim – powiedziałam, na koniec zaciskając mocno usta i zęby aż mnie zabolały. Modliłam się w duchu o to, żeby się tylko nie rozpłakać, bo to byłby najzwyczajniej w świecie koszmar. Zrobiłabym idiotyczne przedstawienie wśród tych wszystkich ludzi. A nie chciałam. Mogłam z nim zjeść tą kolację i poprosić o to, żeby mnie odwiózł do domu. Po prostu. Mogłam w ogóle nie odbierać telefonu, nie wychodzić z mieszkania. I tak byłoby najlepiej. Zapewne skończyłoby się płaczem, który zmęczyłby mnie do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie bym usnęła.
- Dlatego, że nie chcę tego kończyć. Nie chcę zostawiać Nowego Jorku, wiem, że ty nie zostawisz Los Angeles, ale jest coś ciągle między nami. Od samego początku było i nie chcę tego stracić, rozumiesz? Nie mieliśmy kontaktu przez dwa lata, a uwierz mi, że ja ciągle o tobie myślałem. Tym bardziej, że Monica i Lucas ciągle coś mówili. To było tak upierdliwe, ale nie przyznałem się, bo nie chciałem robić problemów. Aż w końcu Monica tak mi truła głowę, że postanowiłem się odezwać. Mówiła, że jeśli nie ja, to chociaż ty coś czujesz. I nie myliła się. Audrey…
- Nie mów do mnie takich rzeczy, Mike. Nie chcę o tym słyszeć, rozumiesz? Mam już i tak wystarczająco mocno rozpierdolone życie, nie chce sobie utrudniać egzystencji jeszcze bardziej – powiedziałam, niemal z hukiem odkładając na stolik to cholerne menu.
- Okej, przepraszam. Po prostu zjedzmy kolację – mruknął i jak na zawołanie pojawił się kelner przy naszym stoliku.
- Czy mogę już wziąć od państwa zamówienie? – spytał. Michael spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami.
- Wezmę to samo co ten pan – powiedziałam, wskazując na bruneta siedzącego na wprost mnie. A on zamówił jakiś makaron z warzywami i mięsem w sosie śmietanowym. Jedyne, czym różniło się nasze zamówienie, to napoje. On wziął sok pomarańczowy, a ja herbatę. Niewiele się do niego odzywałam podczas posiłku i unikałam jego spojrzeń jak ognia, bo miałam dziwne wrażenie, że jeśli spojrzę w nie chociaż raz jeszcze, przepadnę. Nie chciałam tego.

Ale to, że nie chciałam, nie oznaczało, że tak się nie stało. Po kolacji, którą spędziliśmy w większości milcząc, poszliśmy na spacer. Co z tego, że marzłam? Jak zwykle się poświęcałam. I właściwie od tego się zaczęło. Doskonale pamiętałam nasz pierwszy pocałunek. Taki typowo filmowy. Byliśmy wtedy z Monic i Lucasem poza miastem, na jakimś typowo szczeniackim wypadzie, gdzie trochę się napiliśmy… Oni gdzieś siedzieli w kącie i jak zawsze się migdalili, a ja kręciłam się bez celu po terenie i wtedy Mike mnie zaskoczył, zaczęliśmy rozmawiać, padło pytanie co robi Monic i Lucas…
- Kleją się do siebie – odpowiedziałam, patrząc w jego oczy. A on się po prostu uśmiechnął do mnie lekko.
- Tak jak ty teraz do mnie? – spytał i ciaśniej mnie objął rękoma w pasie.
- Nie. Oni się kleją tak… wiesz. Tak jak para się do siebie klei – powiedziałam, czując jednocześnie jak moje policzki pokrywają się czerwonymi rumieńcami.
- Czyli tak? – i nachylił się nade mną i po raz pierwszy mnie pocałował.
Nigdy nie zapomnę tego uczucia, które właśnie wtedy mi towarzyszyło. Tym razem było podobnie. Ale bez gwiazd nad głową (Los Angeles jest tak potężnie oświetlone, że takie widoki to tylko z najwyższych punktów w mieście), bez ludzi dookoła. Obok nas przemieszczały się kolejne samochody, kolejne pary, czy ludzie spieszący z pracy do domu. A my staliśmy na środku ulicy i się całowaliśmy. I potem poszło wszystko z górki. Nie mogliśmy się od siebie oderwać. Nawet kiedy czysto teoretycznie miał mnie odwieźć do domu. Ciągle czułam jego rękę na swoim udzie i nie oponowałam przed tym. Chociaż gdzieś tam w głębi siebie wiedziałam, że to jest złe, teraz się z tym nie liczyłam. Zaparkował, a ja ot tak spytałam:
- Wejdziesz na kawę? – To takie typowo filmowe. Co z tego, że jest późny wieczór? Kawa zawsze spoko!
- Z tobą? Zawsze – więc kiedy weszliśmy do windy, nasze ręce były wszędzie. Miałam naprawdę problem, żeby tym razem powiedzieć „stop”. Chciałam go. Boże, ja go tak cholernie pragnęłam, że gdybym sama siebie powstrzymała w tym momencie, uznałabym to za jeden z największych błędów mojego życia. Intensywnie czułam jak bardzo i on mnie pragnie. Jego dotyk mówił mi wszystko. I to była taka miła odmiana. Był stanowczy w swoich czynach. Jego dłonie mocno zaciskały się na moim ciele. Nie ogarniałam faktu, jak to się właściwie stało, że jego ręce nagle wylądowały pod moją sukienką, a palce zaciskały się na moim tyłku. Byłam czerwona jak burak, zdecydowanie rozpalona i napalona i nie mogłam się doczekać, aż zamkniemy się w moim mieszkaniu i będziemy mogli zrobić to, na co od dawna mamy ochotę. Kiedy winda się zatrzymała, wypadliśmy z niej, wciąż się całując i na ślepo prowadziłam go do swojego mieszkania, aż nie zatrzymałam się na kimś. Dosłownie. A po chwili usłyszałam znaczące chrząknięcie. Odsunęłam się jak poparzona od Mike’a i odwróciłam w stronę głosu.
- A ja się zastanawiałam, gdzie ty byłaś – powiedziała Julia. Człowiek, na którego wpadłam, okazał się być jej super przystojnym bratem, przez co zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona na twarzy. O Boże, co za porażka.
Widziałam, jak Jules zmierzyła wzrokiem Michaela i wcale nie była zadowolona z tego, co widzi. No cóż, właściwie to się nie dziwiłam, bo znała tę historię i to nie wyglądało prawdopodobnie za dobrze. Ale ja się tym wcale nie przejmowałam.
- Na randce, jak widać – burknęłam, poprawiając sukienkę, która podwinęła się pod sam tyłek. – Coś się stało, że zawdzięczam twoją wizytę? – spytałam, a po chwili się zreflektowałam. Jak ja się w ogóle zachowywałam? – Mike, to jest Julia, moja przyjaciółka, a to jej brat, Dylan – przedstawiłam chłopakowi dwójkę rodzeństwa i zaczęłam grzebać w torebce, żeby wydobyć klucze.
- Zostawiłam u ciebie coś, co miałam dać Dylanowi, więc pomyślałam, że możemy wpaść…
- Mówiłem ci, Jules, że to głupi pomysł – mruknął Dylan. A ja wzruszyłam ramionami i w końcu wyciągnęłam klucze, by wcisnąć je do zamka.
- Mogłaś mi najpierw napisać smsa…
- Pisałam, nawet dzwoniłam. Ale nie odbierałaś. – Jutro będę miała pogadankę na ten temat. Jak ja to kochałam. Lisa była starsza ode mnie o rok. Ale Julia była starsza o trzy lata i to było… W pewnym sensie złe. Było gorzej niż z Lisą. Zachowywała się tak, jakby była na bardzo poważnie moją starszą siostrą, jakby była moją matką. Odchrząknęłam, stwierdzając, że to może być idealną odpowiedzią. Byłam zajęta.
- Nie słyszałam. Możecie wejść – powiedziałam, przepuszczając ich wszystkich, ale i Dylan i Mike zostali na zewnątrz, dopóki ja i Julia nie znalazłyśmy się w środku. Od razu włączyłam światło w przedpokoju i ściągnęłam z siebie płaszczyk, odwieszając go na wieszak i odwróciłam się do swoich gości. – Chcecie się czegoś napić? – spytałam. I dosłownie czułam dwa męskie spojrzenia na sobie. I za żadne skarby nie chciałam pokazać po sobie, że jakkolwiek mnie to krępuje, ale znów mi się nie udało.
- Nie będziemy ci przeszkadzać – powiedział Dylan, uśmiechając się lekko.
- Nie…
- Ja z chęcią się napiję herbaty. Ale to przez ciebie, bo ty mnie tego nauczyłaś – powiedziała Julia i zamiast iść po swoje rzeczy, które zostawiła, poszła do kuchni wstawić wodę, a ja się wkurzyłam. Spojrzałam na Mike’a i poczułam, jak ogarnia mnie coraz większa złość na brunetkę.
- Julia, możemy iść – mruknął chłopak do siostry, ale ona go kompletnie ignorowała. Super.
- Więc chcesz coś do picia? – spytałam go. Ale ten powtórzył swoją odpowiedź.
- Jeśli masz coś mocniejszego, to ja się z chęcią napiję – powiedział Mike, a ja posłałam mu najbardziej uroczy uśmiech, na jaki było mnie stać.

- Ja bym nie miała? Czy ty już doszczętnie straciłeś wiarę we mnie? – spytałam ze śmiechem, po czym podreptałam w stronę salonu, gdzie w mini barku trzymałam różne alkohole. – Czujcie się jak u siebie! – krzyknęłam. Okej, to było dziwne. Miałam pod jednym dachem swojego największego crusha i faceta, w którym wydawało mi się, że byłam zakochana od dawna. I dodatkowo swoją przyjaciółkę, która grała mi dzisiaj bardzo mocno na nerwach. Co lepsze, tych dwóch facetów gapiło się na mnie. I tak jak Mike robił to całkowicie bezkarnie, tak Dylan zarobił za to od Julii. Słyszałam jak go uderzyła. Przygotowałam dwa drinki, dla siebie i dla Mike’a a po drodze zgubiłam gdzieś szpilki, automatycznie stając się o wiele niższa od nich. Matko, musiałam teraz zadzierać głowę do góry, by spojrzeć na ich twarze. I zanim postawiłam owe drinki na stoliku, sama wypiłam jednego szybko, drugiego przygotowując jak gdyby nigdy nic. Musiałam się wyluzować, bo obecność Julii mnie wyjątkowo podirytowała. Zachowywała się tak, jakby zamierzała tu zostać i dopilnować, żebym nie zrobiła niczego głupiego. Ale przecież to było moje życie i mogłam z nim robić, co chcę. Nieważne, jak głupie czy naiwne to było. Ona nie miała prawa mówić mi, co powinnam, a czego nie. Człowiek uczy się na błędach. Ale własnych. A żeby czegokolwiek się nauczyć, musiałam je najpierw popełnić. I dzisiejszy wieczór z Michaelem prawdopodobnie nim był. Ale w ciągu dalszym nie zamierzałam się tym póki co przejmować, bo nie miało to najwięcej sensu. Miałam dość blokowania samej siebie i tego, że nic nie mam od życia, kiedy podobno jestem ładną, atrakcyjną, młodą kobietą – jak to wszyscy wokół mówili. Chociaż raz mogłam uwierzyć w te słowa, prawda?



~*~

Generalnie to nie mam dzisiaj nic twórczego do powiedzenia. Dopiero wróciłam z pracy i śpieszę z nowym rozdziałem dla was.
Nie obiecuję, ze za tydzień pojawi się kolejny rozdział, bo mój grafik obecnie to żenua, ale zrobię co w mojej mocy by był jak najszybciej.
Enjoy i miłego weekendu!


5 komentarzy:

  1. Matko! W sytuacji Audrey - Mike czuję się, jakbym sama była nią i miała swojego Mike, moją słabość. To głupie uczucie, kiedy go spotykasz i mówisz sobie, że nie pozwolisz mu, by zmiękły ci kolana, jednocześnie będąc świadoma, że przepadniesz. Zawsze to robisz. Ech.
    To kolejny dowód, że ta historia przepełniona jest prawdziwością, naturalnością, nic nie jest przekolorowane. To jest życie. Zastanawiam się, czy kobiety czują się lepiej z myślą, że nie są same ze swoją słabością, że wiele jest przypadków w życiu, kiedy wcielasz się w postać Audrey i przed tobą stoi Mike, który zrobi wszystko, żebyś poczuła się słaba, przegrana sama ze sobą.
    Przyznaję się, że przewijałam po przeczytaniu kilka razy rozdział, bo przecież mówiłaś, że będzie pobudzająca scena, a tu na korytarzu wyrasta Dylan i Julia, ale potem uświadomiłam sobie, że to nie ten rozdział (shhhhhhh). Nie dość, że mi się historia podoba, to czekam z podwójną niecierpliwością.

    I... chyba lubię Mike'a. Tak.

    Oli xo

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale że w ogóle to jak ja mam ci skomentować tego posta? No bo znowu zrobię #sotrue i nic sensownego nie dodam. Komentuję, nie, nie pojebało mnie. Obiecałam, to to robię, choć mam z tym opory, bo kurwa nie mam nic mądrego do powiedzenia. W sumie to jak siedzenie i patrzenie jak rozwinie się akcja, bo pierwszy raz, jak coś czytam, nie czuję potrzeby przemyślenia i obmyślania. Po prostu wchłaniam tekst i tyle, a potem tylko przytakuję. Nie bij mnie za to.
    I tak cię kocham :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz to ciekawiej ;d będzie ostro hehe :D a tak szczerze nie wiem co pisać po prostu podoba mi sie to co piszesz ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do Liebster Award, pytania znajdziesz tu: http://verloren-prinz.blogspot.com/2015/04/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  5. historia ta wydarzyla sie naprawde...

    dawno dawno temu zyla sobie piekna ksiezniczka o imieni Freilyn. byla ona bardzo zdolna i kariera pisarska stala przed nia otworem. Freilyn pisala opowiadanie Ganzer-Tom znane tez jako Ganzerek. Freilynv miala ogromna wladze w krolestwie FFTH i wiele osob jej tego zazdroscilo... szczegolnie zazdroscila jej Drag queen. zazdroscila jej tak bardzo, ze pewnego dnia kiedy czytala Ganzerka narodzila sie w jej glowie szatanska mysl. postanowila napisac opko rownie dobre co Ganzer. brakowalo jej jednak talentu Freilyn wiec postanowila skopiowac wszystko z niej. ustawola zdjecie Christiny Aguilery ktorej wizerunek nalezy do Frei jako zdjecie swojej bohaterki... dala bohaterce imie na S... nawet rozne sceny opisywala identycznie... Freilyn to bardzo zmartwilo wiec kazala swoim rycerzom usunac bloga Drag... jednak wostatnim momencie sie zlitowala i pozwolila jej go prowadzic a sama odeszla po cichu aby poprawic swoje dzielo... jednak duch Frei krazy i kolejne pokolenia autorek uwazaja ja za swoj wzor. przekaz te historie kolejnym 10 osobom jesli szanuejsz Freilyn zignoruj jesli jestes kopiara

    OdpowiedzUsuń