.

.

piątek, 13 lutego 2015

00. List jest najlepszą formą wyrażenia siebie, swoich uczuć, emocji, wszystkiego, do czego nie jest się w stanie przyznać na głos.

Do: Lisa91Dixon@gmail.com*
Temat: Kochana Lis...

Kochana Lis,

Nie mam już siły. Ja w ciągu dalszym nie nadaję się do takiego życia. Męczy mnie codzienne otwieranie oczu, wstawanie z łóżka, robienie wszystkiego co trzeba, wsiadania w samochód i jechanie do pracy po to, by spędzić tam osiem godzin swojego życia i nic z tego nie mieć. Pomyślisz pewnie, że przesadzam. Ale ty masz to, co kochasz, to, do czego się nadajesz. Prawie znalazłaś sens swojego życia. A ja jestem marną kelnerką w przybrzeżnym barze, który jakimś popieprzonym sposobem rozrósł się trochę za bardzo i często brakuje nam rąk, żeby dać radę sobie w ogarnięciu wszystkiego. Jules stara się mnie pocieszyć czymś na zasadzie: zawsze mogło być gorzej. 
Wiem, że mogło, ale to wcale mnie nie pociesza. Jakbym nie wiedziała, co to znaczy harować jako kelnerka. Naprawdę brakuje mi sił. I brakuje mi Ciebie. Tęsknię i nie mogę się doczekać, kiedy znowu się zobaczymy. Wkurza mnie niemiłosiernie to, że nie możemy mieszkać w tym samym mieście. Wiem, że masz stałą prace, którą lubisz, świetne mieszkanie, życie i nie mamy już po dziewiętnaście czy dwadzieścia lat, mamy jako takie pieniądze, możemy pozwalać sobie na różne rzeczy, ale to dalej nie ułatwia niczego. Wtedy nic nie ułatwiało, ani teraz. Odległość taka jaka była, taka jest dalej i nie ma nic bardziej frustrującego. Wtedy było dużo czasu i mało pieniędzy. Teraz jest dużo pieniędzy i mało czasu. I Bóg mi świadkiem, że coraz bardziej nienawidzę tego życia. Jest tak beznadziejne, tak denne i kompletnie pozbawione wszelkich uczuć, chęci…
Zaczynam się czuć wyprana ze wszystkich emocji. Jules zwróciła mi ostatnio uwagę na to, że przestaję się śmiać. Widzisz w tym coś dziwnego? Ja chyba nie. Lisie… Spraw, żeby był już czerwiec i ten pieprzony urlop. A tu dopiero luty. W dodatku za tydzień cholerne Walentynki, które spędzę w pracy, patrząc na te wszystkie super zakochane pary. Porzygam się od tego. To święto powinno być ustawowo wolne dla każdej jednej osoby, która jest singlem. Przecież od tego wszystkiego mogą się pojawić myśli samobójcze u innych… Popraw mnie, jeśli się mylę. Znaczy nie mam na myśli kamieni…
Ale jest jeden plus. Wychodzi „Fifty Shades of Grey” i zamierzam iść na to nawet sama. Kupię sobie duży kubeł popcornu solonego, od którego zacznie mnie mdlić, orzeszki ziemne i wielki kubeł lodowatej pepsi light. I będę pewniej więcej płakać, niż się ślinić do tego, co będzie na ekranie, ale who cares? Na pewno nie ja. Później wrócę do domu i będę musiała nafaszerować się tabletkami na ból brzucha i sranie. I dalej będę płakać. Prosto w poduszkę. Mam takie beznadziejne życie…
Kocham Cię i cholernie mocno tęsknię. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, albo coś tam. Musimy znów zacząć rozmawiać częściej przez skypa niż telefon, skoro i tak mieszkamy na dwóch krańcach Stanów i to jedyna możliwość, żebyśmy się częściej widziały.
Miałam jeszcze coś dodać, ale najzwyczajniej w świecie zapomniałam. No i nie mam czasu, muszę wracać do pracy, bo teraz mam tylko przerwę. Znaczy miałam, bo już nie mam. I nawet nie zdążyłam zjeść. Ale co tam, za cztery godziny idę do domu. I wiesz co? Zamówię sobie po drodze wielką, tłustą pizzę z potrójnym serem, wołowiną i pepperoni. I będę grubą, smutną krową.
Trzymaj się ciepło (tak jak ja się staram to robić mimo kijowej pogody i niskiej temperatury, no bo przecież ZIMA) i do następnego.


Luh ya, Audrey.

Kolejny dzień z serii: wstań i egzystuj. Na całe szczęście za jakieś cztery godziny z hakiem będę w domu. Będę mogła się zaszyć w swoim zaciszu i przestać udawać, że wszystko mi pasuje, że wszystko jest okej.
- Audrey? – Nabrałam powietrza w płuca, kiedy usłyszałam głos Julii i przykleiłam na usta uśmiech, jednocześnie minimalizując przeglądarkę. Tablet zawsze mi towarzyszył. Przynajmniej wtedy, kiedy nie miałam pod ręką laptopa.
- Hm? – Odwróciłam w jej stronę głowę.
- Właśnie miałam telefon od swojego brata… Jutro ma mnie po pracy odebrać, więc… - Nie pozwoliłam jej skończyć. Jakbym nie wiedziała, że mam po prostu sama jutro wracać. Mieszkałyśmy od siebie zaledwie trzynaście minut.
- Spoko, wrócę sama. Akurat skorzystam z tego i podjadę po zakupy, bo lodówka zaczyna mi świecić pustkami – powiedziałam uśmiechając się szerzej. Odwróciłam się ponownie w stronę stolika i powiększyłam okno przeglądarki, naciskając w końcu wyślij. 
- Idę akurat po coś do jedzenia do sklepu, chcesz coś – powiedziała brunetka, a ja posłałam jej wdzięczny uśmiech.
- Dzięki wielkie, Jules. Nic nie potrzebuje teraz i wracam do pracy, zanim Frank się wścieknie, chyba znów wstał lewą nogą – powiedziałam starając się być chociaż odrobinę zabawna, ale miałam dziwne wrażenie, że to było raczej żałosne zagranie i nic poza tym. Nie zdążyłam się podnieść, jak położyła swoją dłoń na moim ramieniu, które po chwili pomasowała. Najwyraźniej starała się dodać mi otuchy.
Wiem, że w pracy właściwie nie powinno się mieć przyjaciół, ale zaczynałyśmy dokładnie w ten sam dzień. Obie przyszłyśmy tu do pracy już z doświadczeniem. Obie obrywałyśmy po dupie, bo nie wiedziałyśmy, gdzie co jest. A później się okazało, że mieszkamy też prawie obok siebie. I w taki oto sposób się zaprzyjaźniłyśmy. Trzymałyśmy się razem od samego początku i miałam nadzieję, że tak zostanie na długo. Była starsza ode mnie o trzy lata, ale ja zawsze przyciągałam osoby, które w żaden sposób nie miały do czynienia z moim rocznikiem, ewentualnie miały rodzeństwo, ale…
Dla najlepszego przykładu Lisa. Ona też jest ode mnie starsza. Poznałyśmy się kilka lat temu i na całe szczęście w ciągu dalszym się przyjaźnimy. Nie mogłabym sobie nawet wyobrazić tego, jak moje życie mogłoby wyglądać w tym momencie bez tej dziewczyny. Pomijam fakt, że jest tak piękna, że ja przy niej jestem jednym wielkim kompleksem… Ale po prostu jest w równie wielkim stopniu pokręcona jak i ja. I to bardzo w niej cenię. Lisa jest dla mnie jak starsza siostra i chociaż jest najbardziej skomplikowaną osobą na całym tym świecie, dzień bez Lisy to dzień stracony. Mieszka na Florydzie, ja w Kalifornii, to spory kawałek drogi, ale na całe szczęście udaje nam się rozwiązać jakoś ten problem i całkiem zgrabnie go przeskakujemy. Nie zawsze tak, jak chcemy, ale w większości sytuacji nam się to udaje. I chociaż jest starsza, więc powinna mieć też nieco inne spojrzenie na świat, jest jak moje odbicie lustrzane. Nie dosłownie, bo nasz wygląd nie ma ze sobą nic wspólnego. Za to nasze charaktery... Jesteśmy takie same. Po prostu.
- Audrey! Do roboty! – wydarł się mężczyzna, który był moim przełożonym.
- No przecież idę! – odpowiedziałam równie głośno, przewracając oczami.
- Zmykaj, sprzątnę – powiedziała brunetka, a ja szepnęłam „dzięki” i wróciłam do pracy wśród ludzi, przy których musiałam być wiecznie szczęśliwą kelnerką.


~*~

Blog nie jest jeszcze w pełni gotowy, brakuje menu ogarniętego, ale wszystko nadrobię na dniach. Tymczasem przedstawiam wam prolog/rozdział pierwszy/zwał jak zwał. Mam nadzieję, że się wam to spodoba. Buziaczki i do następnego. 

* e-mail wymyślony na potrzeby bloga. Nie mam zielonego pojęcia czy ktokolwiek posiada taki mail.

Annie, ten komentarz nie jest wcale karygodny i cholernie się cieszę, że go napisałaś. I też tęsknię, chociaż nie ma to wiele wspólnego z tematem. Ale jeszcze kilka dni i się zobaczymy, Misiaku. Kilka dni. Pamiętaj.
A jeśli chodzi o koncepcję? Koncepcja jest taka, że ma być #sotrue może z odrobiną szczęścia, którego niektórym w rzeczywistości brak. 
Dorotka, blogger lubi robić takie numery. I cieszę się, że to Ci się spodobało. Mam nadzieję, że ta historia Cię zainspiruje i rozbudzi nieco. Bo to dobry motywator: być dla kogoś inspiracją. I liczę na to, że pozostaniesz wśród moich czytelników. :)
Lusi, prolog jak prolog. Według mnie idzie z niego dużo wyciągnąć mimo wszystko. Ale to może mi się tylko tak wydawać.
Quercia, będzie więcej.
Szukam Nazwy, to chyba jeden z najładniejszych komentarzy, jakie kiedykolwiek dostałam. Ten blog, ta historia powstała z myślą o takich właśnie tematach. R E A L I S T Y C Z N Y C H. Nie obiecuję, że następne rozdziały będą mniej dobijające, tym bardziej patrząc na to, w jakim stanie psychicznym obecnie znajduję się ja, autorka. Ale takie życie. Taka jest rzeczywistość. 
Klaudia La, nie mam zielonego pojęcia skąd ujebał Ci się Brian. I nie, nie walczyłam z czcionką i następnym razem tez nie będę z nią walczyć, jak coś będzie nie halo. I tak, Audrey nie zna Dylana, dlatego, że to człowiek który ma swoje życie, swoją pracę i tak dalej i tak dalej. Przyjaźnienie się z jego siostrą nie oznacza znania kogokolwiek, prawda? No. :)I tak, wygląd bloga też mi się podoba.
Oli, spoko. Pisałaś ten komentarz zaledwie chwilę po tym jak mnie udało się w końcu usnąć. Ale TSM nie jest zawieszony. To jest alternatywna dla zabicia czasu pomiędzy kolejnymi rozdziałami Two Sided Mirror. I zdecydowanie nie zamierzam traktować tego jak obowiązku. To ma być takie, jak moje widzimisię. Po prostu. A co z tego wyjdzie: zobaczymy.

8 komentarzy:

  1. Trafił mi się ponury nastrój, więc jakoś tak zrozumiałam całokształt bardziej, niż wtedy, gdy robiłam korektę. Napiszę krótko i na temat, ponieważ, jak już mówiłam wcześniej, nie rozkminiam całej koncepcji, co w zasadzie jest zrozumiałe, bo to tylko prolog i nic nie wiadomo. #sotrue Tyle w temacie. I tęsknię, chociaż to nie ma nic wspólnego z tematem. Boże, ten komentarz jest taki karygodny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fuck you, blogger.
    Napisałam cholernie długi komentarz, nie to chujstwo musiało mi go wywalić -.-

    so.
    Napiszę teraz krócej... Powiem tak. Zamysł... Podoba mi się.
    Pokazujesz taką czystą rzeczywistość. Bez jakiejkolwiek bajkowej otoczki. Taki... Realizm, co mi się cholernie podoba.
    Pozostaje mi czekać na dalsze części, licząc, że tym rozbudzisz moją wenę twórczą :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietnie piszesz, zapowiada się świetne opowoadanie. Prolog troche niezrozumialy, ale taki wlasnie powonien byc ;) Czekam na nn. http://life-adventure-baby.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Super podoba mi sie ;) oby wiecej ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. ... Tak jak przed przeczytaniem tego rozdziału ( jak zauważyłaś, jak kto tam,to zwał ) miałam imprezowy humor, mimo,że wszyscy mnie dziś wystawili i nie chcieli ze mną wyjść do klubu. Dobiłam się niesprawiedliwością świata, szczerością tego tekstu a piosenka lecąca mi w głośnikach ( The 1975 - Robbers ) spotęgowała wszystko. Przemilczę sobie sama, żałosność otaczającej mnie rzeczywistości. Piszę bzdury o sobie, ale .. po prostu to co napisałaś, jest tak prawdziwe,że to boli. Czekam na kolejne , mam nadzieję, mniej dobijające mnie rozdziały. :D Ale ogólnie to piszesz realistycznie = wciąga mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Lubię to, chcę więcej, czekam. ;) troubleswithastranger.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Taki wygląd bloga podoba mi się jeszcze bardziej :D I powalczyłaś z czcionką (a mówiłaś, że się nie da) :P
    Nigdy nie wiem, co mam pisać przy prologach, bo nigdy nie wiem, co on zapowiada (dobra, w mniejszości blogów, które mam okazje odwiedzać). Cały weekend spędziłam w domu (po raz pierwszy od pół roku mam cały wolny i nie mam uczelni!) i złapałam okropnego lenia i paskudny humor od wiadomo czego łączony z brakiem czekolady.
    Jest Brian, jest Jules...to Audrey nie zna Briana? Stwierdzę iż czytając prolog, nie zdziwiłam się, bo to "życióweczka", a w sumie to brakuje takich historii. To do następnego :*
    PS - Mam ochotę hejtować niektóre komentarze tutaj...
    Klaudia czy Ellie...jak kto woli xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. edit "Dylan"
      Nie wiem czemu uparłam się na to imię.

      Usuń
  7. 5:34 na zegarku, a ja piszę komentarz, bo miał być, a go nie było. Tak jak napisałam Ci wcześniej, nie mam pojęcia, co to może być za historia ani jaki zamysł pojawił się w Twojej głowie. Pewnie będzie dobrze napisane, udawadniałaś mi to tyle razy publikując rozdziały TSM. Chciałabym, żeby ten pomysł okazał się warty zawieszenia popdzedniego bloga, żeby pisało Ci się lżej, łatwiej, swobodnie, żebyś nie traktowała tego jako obowiązku. "Nie muszem, ale chcem".

    Do przeczytania w rozdziale pierwszym,
    Oli

    OdpowiedzUsuń